Krzysztof Arciszewski, banita w Brazylii

Daniel Nogal

    • Ameryka Południowa
    • Brazylia

Z ojczyzny wygnany za zabójstwo, na końcu świata został bohaterem. Znalazł się na szczycie, potem stracił wszystko, a w końcu wrócił do Polski, by na wojnie odpokutować dawne grzechy. Poznajcie losy sarmackiego podróżnika i oficera, uczonego i poety.

Urodzony w 1592 roku Krzysztof Arciszewszki był synem gorliwego arianina, a co za tym idzie – pacyfisty. Nie poszedł jednak w ślady ojca i chwycił za szablę, by walczyć o Inflanty ze Szwedami. Gdy powrócił do domu, rodzinę zastał zubożałą, zadłużoną i procesującą się z sąsiadem, Kacprem Brzeźnickim, który przejął ziemię Arciszewskich. Krzysztof nie miał do procesów cierpliwości. Krew jego, sarmacka bardziej niż ariańska, zagotowała się. Wiosną 1623 roku zebrał braci i pachołków i przygotował zasadzkę na Brzeźnickiego. Pojmał sąsiada i zażądał zwrotu majątku. A kiedy Brzeźnicki odmówił, Arciszewski go zabił.

Trybunał Koronny w Piotrkowie skazał Krzysztofa na banicję, czyli wygnanie, wyklęła go ariańska wspólnota. Arciszewski pojechał do Gdańska, a stamtąd popłynął do Amsterdamu, gdzie uczył się na artylerzystę. Nowe umiejętności wykorzystał od razu, w Europie trwała bowiem wojna trzydziestoletnia. Polak walczył w oddziałach księcia Maurycego Orańskiego, a później przeszedł na żołd Holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej i wyruszył do Brazylii, o której w Polsce nie wiedziano prawie nic.

Wyruszył, by walczyć z Portugalczykami. To dzięki jego sprytnym planom Holendrzy zdobywali najważniejsze miasta – Olindę, Pernambuco czy Recife. On też poprowadził skuteczny rajd na wyspie Itamaraca, gdzie wzniósł potem Fort Orange. W końcu Holendrzy zajęli Brazylię, a Arciszewski zabrał się za budowę kolejnych twierdz. Prowadził też ekspedycje badawcze, pertraktował z Indianami i szukał srebra. W brazylijskiej Nowej Holandii wszyscy znali jego nazwisko, choć chyba mało kto potrafił prawidłowo je wymówić.

Arciszewski liczył, że kompania uczyni go gubernatorem, zamiast tego przysłano jednak niderlandzkiego arystokratę, Maurycego von Nassau. Urażony Polak wrócił na Stary Kontynet, gdzie, jak sie okazało, wcześniej dotarła jego sława. W Amsterdamie witano Krzysztofa jak bohatera, a dwa lata później odesłano go do Brazylii, by został tam dowódcą armii i zastępcą gubernatora. Niestety nie układało mu się z Maurycym. Gubernator oskarżył Arciszewskiego o zdradę, aresztował i do Holandii dostarczył w kajdanach. Tym razem nikt już Polaka nie witał.

Ze względu na zasługi i znajomości skończyło się tylko na odejściu z wojska. Arciszewski zajął sie pisaniem. Porządkował pamiętniki, tworzył wiersze, ale także – traktaty o Indianach oraz... o medycynie! Zapragnął wreszcie wrócić do ojczyzny, co umożliwił mu sam król Władysław IV Waza, zdejmując z niego banicję i jednocześnie czyniąc generałem artylerii koronnej.

Arciszewski zabrał się do reformowania tej formacji, która w Polsce... cóż, pozostawała daleko za standardami, do jakich przywykł na Zachodzie. Brał też udział udział w walkach z Turkami i Kozakami, lecz gdy Władysław IV zmarł, Arciszewski wypadł z łask polskiego dworu. Jan Kazimierz i wyznaczeni przez niego dowódcy nie traktowali Arciszewskiego z szacunkiem, szlachic opuścił więc wojskowe szeregi. Osiadł w dworku pod Gdańskiem, gdzie zmarł zapomniany w 1656 roku.

Krzysztof Arciszewski na stalorycie z 1832 roku.
Redaktor: Jolanta Stachowiak
Grafik: VS
Tłumacz: Kaja Wiszniewska-Mazgiel