Michał Boym, poseł cesarza Chin

Daniel Nogal

    Jezuita i misjonarz, przyrodnik i sinolog, podróżnik i kartograf. A do tego wysłannik chińskiego cesarza, obarczony misją kluczową dla przetrwania dynastii. Aż dziwne, że o zakonniku ze Lwowa nie nakręcono jeszcze filmu przygodowego.

    Michał Piotr Boym urodził się w 1612 roku, czyli za panowania Zygmunta III Wazy. Już jako nastolatek złożył śluby zakonne i zaczął przygotowywać się do nawracania pogan na Dalekim Wschodzie. Uzyskawszy błogosławieństwo papieża, wyruszył w długą i niebezpieczną podróż do Makau. Dotarł szczęśliwie. Wykładał tam w jezuickim kolegium i uczył się chińskiego, co wykorzystał później w działalności misyjnej na Hajnanie i w Tonkinie.

    W 1649 roku Boym trafił na dwór cesarza Yongli z dynastii Ming. Władca ten kontrolował w owym czasie już tylko południową część Chin, coraz więcej ziem zagarniali Mandżurowie. Jedyną nadzieję na utrzymanie się na tronie Yongli dostrzegał we wsparciu Zachodu. Dlatego ochrzcił się wraz ze swym dworem, a polskiego jezuitę mianował posłańcem do papieża i europejskich królów. Boym znów wyruszył więc na daleką wyprawę, w której towarzyszył mu tym razem chiński oficer Zheng.

    Polak i Chińczyk dotarli najpierw do indyjskiej krainy Goa, a tam zaczęły się kłopoty. Władający okolicą Portugalczycy stawiali już na ostateczny triumf Mandżurów, postanowili więc uniemożliwić posłowi cesarza Yongli dalszą podróż. Boym i Zheng umknęli jednak z Goa, skazując się tym samym na wyczerpującą wędrówkę zamiast rejsu wokół Afryki. Przez Indie, Persję i Turcję dotarli wreszcie do Wenecji, gdzie jezuita wzbudził poruszenie swoim strojem mandaryna.

    Nie oznaczało to końca problemów Boyma, na europejskich dworach dominowała bowiem niechęć do interwencji w Chinach. Podobne zresztą było stanowisko kapituły jezuitów. Dlatego lwowianin audiencję u papieża wywalczył dopiero po trzech latach. Wówczas los, tak przynajmniej mogłoby się zdawać, nareszcie się do niego uśmiechnął. Wesprzemy dynastię Ming, oznajmił Aleksander VII i Boym wracać mógł na Wschód niosąc dobre wieści.

    Ruszył wiosną 1656 roku. Dotarł do Goa, ale tam okazało się, że Portugalczycy, wbrew Stolicy Apostolskiej, dalej stoją po stronie Mandżurów. Boym znów musiał porzucić żaglowiec i wędrować lądem. Dotarł do syjamskiej Ayutthayi, która była wówczas jednym z największych miast świata (milion mieszkańców, czyli więcej niż łącznie w Paryżu i Londynie). W multikulturowej metropolii jezuita dogadał się... z piratami! Na pirackim okręcie dostał się do Hanoi, skąd pomaszerował w kierunku Junnanu, ostatniego bastionu cesarza Yongli.

    Nigdy tam nie dotarł. Zmarł po drodze, latem 1659 roku, a wierny towarzysz Zheng pochował go w nieznanym do dziś miejscu. Trzy lata później nie żył już także cesarz Yongli, stracony wraz z rodziną i dworzanami. Mandżurska dynastia Qing zawładnęła całymi Chinami.

    Boym nie zdołał pomóc chińskiemu cesarzowi. Pomógł za to Europejczykom w poznawaniu Chin, bo ze Wschodu przywiózł nie tylko cesarskie listy, ale również swoje dzieła: atlas Chin, rozprawy o chińskiej roślinności i medycynie. On też jako pierwszy stwierdził, że „Kitaj” z bajecznych opowieści Marco Polo i „China” znana Portugalczykom to ten sam kraj. Można więc chyba uznać go za pierwszego sinologa.

    Michał Boym w stroju mandaryna i mapa Chin jego autorstwa.
    Redaktor: Jolanta Stachowiak
    Grafik: VS
    Tłumacz: Kaja Wiszniewska-Mazgiel