Zapusty, czyli karnawał po polsku

Daniel Nogal

    • Europa
    • Polska

Pierwsze skojarzenie, gdy mowa o karnawałowych tradycjach? Najczęściej – weneckie maski. Dziś jednak skupmy się na zwyczajach bardziej swojskich, kultywowanych w Polsce jeszcze niedawno, a odchodzących do lamusa. Na przebierańcach udających zwierzęta, na drewnianych kukłach i na pewnej maszkarze, której przybycie oznacza początek zimowych zabaw.

Maszkarę ową zwą Turoniem. Jest to stwór czarny jak smoła, kudłaty, z rogami jak u diabła. Paszczą kłapie, porykuje i dzwonkiem podzwania, tańcuje dziko i za dziewczętami biega. W końcu ze zmęczenia pada, a wówczas ocucić go trzeba obficie częstując gorzałką. A że szczwana bestia zna ten zwyczaj, to chętnie udaje bardziej zmęczoną, niźli jest naprawdę.

Turoń nawiedza ludzi w okolicach święta Trzech Króli, przychodząc najczęściej w towarzystwie kolędników. A jeśli akurat prawdziwego Turonia w okolicy nie ma, to właśnie jeden z kolędników przebiera się za niego. Pochyla się, baranicą przykrywa, a w ręce bierze długi kij, na końcu którego przyczepiony jest pysk drewniany, obity skórą zajęczą i w bydlęce rogi wyposażony. Ale prawdziwy ten Turoń czy nie, w końcu domownicy dość mają jego figli i tak mu wówczas śpiewają:

Idź, Turoniu, do domu, nie zawadzaj nikomu, nie tuś się wychował, nie tu będziesz nocował.

Turoń idzie dalej, zaczyna się karnawał, po polsku zwany zapustami. Aż do Środy Popielcowej, czyli początku Wielkiego Postu, potrwa okres zabaw zimowych. A bawić się trzeba hucznie, tańcować do białego rana i koniecznie podskakiwać przy tym jak najwyżej. Dlaczego? Bo tak wysoko, jak zdołamy przy muzyce podskoczyć, tak wysoko rosnąć będzie zboże.

Zaznaczyć tu należy, że nie wszędzie „zapusty” oznaczają cały karnawał. W niektórych regionach naszego kraju określenie tożsame jest z „kusakami” albo „ostatkami”, czyli z końcówką karnawału, kiedy to zabaw urządza się najwięcej. Tak konkretniej: od Tłustego Czwartku do Śledzika, czyli wtorku przed Środą Popielcową. I cóż to się kiedyś działo na polskiej wsi w tych dniach!

Porywano grajków i niesiono do karczmy, by tam przygrywali ludziom do tańca aż po świt. Napychano się wszystkim tym, co w poście zabronione, a najchętniej pączkami i faworkami. Od obejścia do obejścia biegali zaś młodzieńcy przebrani za zwierzęta i psocili dopóty, dopóki wódką ich nie poczęstowano.

Ich młodsi koledzy krążyli tymczasem po wsi z kukłami, które zawczasu sami przygotowali. Tańcowały słomiane Sierotki, chłopiec i dziewczynka, przytwierdzone do kręcącego się koła, a wokół nich cwałował jeździec na drewnianym koniu, przytwierdzonym na szelkach. Też trzeba im było okup zapłacić, już nie w gorzałce jednak. Najbardziej rzecz jasna na pieniądze byli łasi.

I tak jak przyjście Turonia oznaczało początek karnawału, tak kończy go pojawienie się postaci zwanej Zapustem. Jest to mężczyzna poważny, przebrany w kożuch wywrócony wełną na wierzch, przepasany sznurem, a na głowie noszący czapkę ozdobioną gałązkami choinkowymi.

Jedzie Zapust na koniu, wywija po moście. Frasują się komornice, co będą jeść w poście.

Tańce w karczmie – obraz jednego z czołowych przedstawicieli Młodej Polski, brata przyrodniego poety Kazimierza Przerwy-Tetmajera.
Redaktor: Jolanta Stachowiak
Grafik: VS
Tłumacz: Dawid Makowski